poniedziałek, 6 lutego 2012

Pierre Balmain Carbone de Balmain; Zirh Ikon;Robert Piguet Bandit

Dziś krótko i zwięźle o pachnidłach, które testowałam w ostatnim czasie i które mi się, z różnych przyczyn, nie spodobały. Na pierwszy ogień największe rozczarowanie:



Dym i zgliszcza.





Jak to zwykle z perfumami bywa rozczarowanie zapachem miało źródło w założeniu. I to wcale nie w jakimś założeniu składającym się na koncepcję perfum ale w moim apriorycznym założeniu, że pachnidło będzie piękne i moje.W wypadku Carbone sam spis nut był obiecującą lekturą, stąd pewnie moja fascynacja jeszcze przed powąchaniem. Entuzjastyczne recenzje na Wizażu utwierdzały mnie zaś w przekonaniu, że to będzie TO. Tymczasem pierwszy test nadgarstkowy pokazał, że Carbone nie jest ani piękne ani moje. 
Otwarcie jest, i owszem, interesujące. Tuman świeżo utłuczonego, czarnego pieprzu zerwany gorącym, potężnym wiatrem ślizgający się po jakiejś lśniącej, nieco słodkawej tłustości daje wrażenie spójnej, twardej całości, czarnej, zwięzłej bryły kojarzącej się z kawałkiem kamiennego węgla. 
Już po chwili z podstawy zapachu kiełkuje jakaś pierwotnie zachłanna, ciemna zieloność; to bluszcz, gorzkawy, cierpki, chciwy rozsadza korzeniami gładką, spójną strukturę zapachu i zamienia świeżym roślinnym sokiem węgiel w pylisty, miałki, pachnący powidokiem pieprzu popiół. Do tego momentu Carbone miłe jest mojemu powonieniu, niestety czas ten to dziesięć może minut, później tłustość z otwarcia staje się coraz bardziej intensywna i szybko dominuje zapach kojarząc mi się z lepiącym się do palców popiołem z czegoś wilgotnego, organicznego, może nawet żywego, z dławiącym oleistym dymem z płonącego, wilgotnego lasu, z nadpaloną skórą, ze spopielałym w żarze kompostem, stopioną, czarną, tłustą ziemią, z płonącymi naftowymi szybami. Wszystkie te zapachowe tropy przeplatają się ze sobą nawzajem czyniąc dla mnie Carbone zapachem brudnym w najmniej przyjemnym tego słowa znaczeniu. Nosząc to pachnidło tylko na nadgarstkach czułam potrzebę umycia się, zmycia woni organicznej spalenizny uparcie trwającej na skórze, wżartej w nią na wiele godzin. Uczyniłam to w końcu a Carbone wysłałam do nowego, kochającego domu.



Ikona podrobiona.




Do testów zachęciła mnie rzekome podobieństwo Ikon do Black Cashmere, wielokroć w ostatniej chwili powstrzymywałam się przed nabyciem flakonu w ciemno, opinie kusiły a cena zachęcała ale niebiosa miały pieczę nade mną i skutecznie chroniły od zakupu. Jak się okazało po testach, słusznie. Pewne podobieństwo do Back Cashmere faktycznie w Ikon wywąchać można, głęboko w podstawie zapachu podobnie złożone są żywice i kadzidło. Tam jednak, gdzie w Black Cashmere króluje słodkawe drewno Wenge w Ikon znajduje się ołówkowy cedr podrasowany pudrowym irysem. Składniki Ikon są też nieporównanie niższej jakości niż te użyte przez Donnę Karan, zapach zdaje się płaski, gładki pozbawion fascynującej, wytrawnej szorstkości Czarnego Kaszamiru, jego głębi i mięsistości. Najgorsze zaś na koniec: od otwarcia aż do samego zmierzchu zapachu w Ikon przewija się mdląca i paskudna kolońska nuta. Podejrzewam, że składają się na nią cytrusy z otwarcia, kłącze irysa i bliżej niezidentyfikowana ziołowość, rozmaryn może, chowająca się za intensywną wonią przypraw. Nie pojmuję sensu umieszczania tego akordu w kompozycji, mam wrażenie, że całkiem burzy harmonię zapachu, drażni, męczy i po prostu nie pasuje. Ikon mówię więc zdecydowanie NIE!


Ręce do góry!


Wciąż jeszcze pamiętam dawną inkarnację Bandit, flakon stał chyba od zawsze na toaletce mojej Babci. Stał długo i kurzył się chyba więc nie budził entuzjazmu właścicielki, która wolała nie pachnieć wcale. Jeśli zaś chodzi o mnie zapach fascynował mnie- zachwycał i odstręczał jednocześnie,przyciągał i odpychał, mamił, łudził, zwodził, nie mogłam przestać wąchać korka choć wydawało mi się, że perfumy są po prostu paskudne. 
Flakonik, pełen chyba w ponad połowie przepadł gdzieś pośród licznych remontów, porządków i przeprowadzek, szkoda, bo Bandit po wznowieniu produkcji to już całkiem nie to. Od dawna chciałam poznać nowe wcielenie kompozycji Germaine Cellier mając nadzieję, że pozostał w nich hardy i niepokorny duch oryginałuPerfumy z babcinej toaletki mogę opisać jako bardzo ciemny, brudny w fascynujący, odzwierzęcy sposób szypr, gęsty od gorzkich ziół ułożonych na bazie ze świeżo wyprawionej skóry i ziemistego wetiweru. Zapach był głęboki, fascynujący i tak erotyczny, jak tylko szypry być potrafią. Stanowczy, dominujący, gorzki szlachetną goryczą, dumny i niespolegliwy.
"Nowe" Bandit przy swojej siostrze sprzed reformulacji wygląda jak aktorka z burleski przy Marlenie Dietrich. Zapach w dalszym ciągu jest głęboko skórzany i intensywny, zamiast stanowczości mamy tu jednak agresywność, zamiast fascynującej chropowatości dosłowną ostrość papieru ściernego, zamiast erotyzmu kicz w stylistyce bdsm. Napastliwe aldehydy dominują całe otwarcie, wżerają się w śluzówkę nosa i przerabiają inne nuty na ługowe, drażniące mydło, które trwa i trwa na skórze, póki nie zostanie wygryzione przez akord skóry, gorzki, mocarny, twardy i trzeszczący. 




Pod skórzastą bazą czają się nuty kwiatowe, gęste, zwarte na tyle intensywne by dodać skórze głębi lecz nie wystarczająco by stanowić osobny akord kompozycji. Szyprowa podstawa jest rozmyta, ledwo zauważalna, lekko wytłuszczona przez półpłynne kokosowe masło, zepchnięta na bok przez aldehydy i skórę. 
Wybaczyłabym, gdyby Bandit było zapachem brzydkim. Ale nie jest. Jest wariacją na temat oryginału, zapachem upozowanym, stylizowanym na szypr, na retro, na klasyk. Drażni mnie sztucznością i mydłem.


Ilustracja pierwsza pochodzi z serwisu www.lubartow24.pl
Ilustracja druga to obraz Jerzego Tchórzewskiego "Sylwetka ludzka na tle płonącego pejzażu" z 1968 roku
Ilustracja trzecia pochodzi ze strony http://www.tapeta-czarny-material-atlas.na-pulpit.com/
Ilustracje czwartą i piątą wzięłam ze strony http://veryverychic.typepad.com/veryverychic/2009/11/styling-be-my-toy-for-160-grams.html

3 komentarze:

  1. Właściwości mojej skóry bywają paskudne! Takiej traumy jak po użyciu Bandyty nigdy wcześniej nie przeżyłam! Testowałam z koleżanką, na niej - przecudnej urody jaśminowy szypr, na mnie - świrze kocio-psie siki nie do zmycia! Znowu więc pytam: gdzie sprawiedliwość na tym świecie??????

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedźma z Podgórza napisała mi kiedyś, że nie chciałaby się zamienić ze mną na właściwości skóry- ja mogę napisać to samo Tobie, na mnie Bandytka, ta nowa, po reformulacji, jest po prostu rozczarowująca- ale nie traumatyczna czy przykra dla nosa.
    A Ty z Koleżanką testowałaś wersję nową czy vintage?

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie testuję Bandytę - bardzo przyjemny niesłodki szypr , ale w sumie mniej wytrawny niż na przykład Silences - ale są zaskakująco podobne . W każdym razie jak najbardziej noszalny i się chyba do niego przymierzę . Rozczarował mnie tylko tym , że jest taki grzeczniusi - oczekiwałam czegoś naprawdę brutalnego i ostrego a tu nic , zamiast Magnum 44 - śrutowiec ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...